piątek, 31 maja 2013

Rozdział 11.

Nieudane pierwsze spotkania.

-No to klops! - wrzasnęła Liv, kiedy razem z Nel znalazły się na środku ruchomych schodów. 
-Że też akurat w tej chwili! - wymamrotała zasapana ślizgonka. Zbiegały właśnie z wieży astronomicznej na stadion, gdzie miała się odbyć lekcja latania. Niestety plany pokrzyżowały im schody. 
-Myślisz, że Fyed bardzo się zdenerwuje? - Olivia miała skrzywioną minę. Jeszcze nigdy nie spóźniła się na żadną lekcję, a wiedziała, jak prof. Christian jest zasadniczy.
-Przestań! - dziewczyna machnęła ręką - Najwyżej nas zabije - obie zaczęły się śmiać. -Chodźmy! - wrzasnęła Nel,  kiedy schody raczyły w końcu wrócić do pierwotnego stanu. Biegły ile sił w nogach, a szaty coraz bardziej podchodziły im ku górze.
Nie minęły dwie minuty, a one niczym nowe Ogniste Grzmoty 500 wyleciały na rozciągające się w nieskończoność, zielone błonia. Niebo tego dnia było pochmurne, jednak nie padał deszcz. Chłodny wiatr muskał je lekko po twarzy, gdy dochodziły do boiska.
-Przepraszamy za spóźnienie! - powiedziała zdyszana Liv z nadzieją, że jej koleżanka ją wesprze. Profesor zmierzył je surowym spojrzeniem i przemówił dostojnym głosem:
-Dobrze... - przeciągnięcie wyrazu nie świadczyło o niczym dobrym, wręcz przeciwnie, szykowało się coś bardzo niedobrego! - Weźcie miotły i nie przeszkadzajcie w lekcji! - powiedział dość spokojnym głosem, najprawdopodobniej bardzo siląc się, aby zabrzmiał uprzejmie. Ślizgonki nie czekając ani chwili chwyciły stare  Błyskawice i dołączyły do reszty uczniów stojących w zwartej grupie.
-Jak już mówiłem, zanim mi przerwano - profesor Fyed znaczącym wzrokiem popatrzył na Olivię i Nel - Chciałbym, abyście dzisiaj spróbowali, bardzo prowizorycznej, ale gry w Quidditcha.  - rozległy się szepty. Widać było, że wszyscy są bardzo poruszeni. - Proszę o ciszę! - gwar ucichł. - Podzielimy się na trzy drużyny, które będą się zmieniały co osiem minut. Wszystko jasne? - podniósł lekko głos i ogarnął wzrokiem całą klasę. Parę osób pokiwało potakująco głowami - Wspaniale! - na twarzy profesora Fyed'a pojawił się nikły uśmiech i zaraz zaczął przydzielać poszczególnych uczniów do pierwszej, drugiej, bądź trzeciej ekipy.
Po około minucie okazało się, że Liv znalazła się w całkiem niezłej drużynie. Oczywiście nie każdy potrafił grać, ale na pewno wszyscy potrafili wsiąść na miotły, a w ich klasie, to wielki wyczyn.
-Drużyna pierwsza i druga na boisko! - rozległ się donośny głos. Uczniowie szybko rozdzielili się. Każdy włożył miotłę między nogi i na usłyszaną komendę "gracze na miotły" wznieśli się ku górze. Ścigający wraz z pałkarzami ustawili się w dużym kręgu, nad nimi zawiśli szukający, a Olivia jako obrońca popędziła ku pętlom. Niestety Nel znowu nie była z nią w drużynie. Zapewne miała to być kara za spóźnienie, choć potem wydało się jej to za proste jak na potężnego Christiana Fyed'a. Tłuczki i złoty znicz zostały wypuszczone. Profesor Fyed stał na środku boiska, nad dyndającymi ledwo graczami a w ręku trzymał pokaźnych rozmiarów kafla. Podczas, gdy podrzucił go go góry, wszyscy rzucili się do gry. Liv siedząc na miotle nie mogła powstrzymać się od śmiechu. Myślała, że nie będzie aż takiej tragedii, ale jak widać jednak się myliła. Pierwszoklasiści wręcz bili się o kafla i ledwo unikali latających tam i z powrotem tłuczków.
Olivia, która nudziła się dosyć, ponieważ żaden kafel nie leciał jeszcze w jej stronę, co chwila spoglądała na Nel zastanawiając się, czemu nie została przyjęta do drużyny. Tylko ona z całego tego rozgardiaszu umiała trzymać pałkę i na dodatek trafić nią w tłuczek. Padł pierwszy strzał ze strony drużyny Liv, ale niestety został obroniony. Podleciała odrobinę wyżej, aby zobaczyć, kto jest ich obrońcą. Szybko dostrzegła, że to ten sam chłopak, którego widziała już na obronie przed czarną magią. Przypomniała sobie jego piękne brązowe oczy z tamtego dnia.
Rozległ się gwizdek. -GOL! - oznajmił głośno profesor. Olivia spojrzała w dół. Leciało ku niej sześcioro rozwścieczonych pierwszoroczniaków. - panno Pringle na dół!  - usłyszała z dołu zdenerwowany głos. Czym prędzej zleciała na trawę i w ułamku sekundy stała już przed rozgniewanym nauczycielem.
-Słucham? - zapytała nieśmiało tylko dlatego, aby przerwać niezręczną ciszę.
-Czy możesz skupić się na lekcji! Nie jesteś wolnym widzem, który siedzi sobie na miotle i obserwuje bacznie całą grę, ale obrońcą! - podniósł lekko głos. - Odejmuję Slytherinowi pięć punktów, ale jeśli nie zaczniesz myśleć, to nie skończy się tylko na tym.  - nie zdążyła odpowiedzieć, bo znów zagrzmiał gwizdek. - Drużyna pierwsza i trzecia! - wrzasnął profesor Fyed i cała reszta ekipy Liv sfrunęła na ziemię. Podczas, gdy ona siedziała sobie na uboczu i starała unikać wzroku zdenerwowanego nauczyciela jak i reszty pierwszoroczniaków, podszedł do niej jeden chłopak.
-Ja się nie gniewam! - powiedział uśmiechnięty i dosiadł się do niej.
-Super! - odpowiedziała raczej bez entuzjazmu. - A z kim mam przyjemność? - zapytała po chwili z lekkim zażenowaniem.  Chłopak wyciągnął do niej rękę i oznajmił przyjaznym głosem:
-Charles Jones. - uśmiechnął się szeroko. Liv spojrzała na jego szatę. Nie znała jeszcze dotąd żadnego krukona.
-Miło mi. - również podała mu rękę.
-Lubisz historię magii? - wypalił ni stąd ni zowąd nowy kolega. Olivia spojrzała na niego trochę dziwnym wzrokiem.
-Raczej nie przepadam - odpowiedziała obojętnym tonem. - Dlaczego pytasz?
-Chcę wiedzieć, jakie przedmioty lubisz. - Liv stwierdziła, że nigdy nie prowadziła tak głupiej i nudnej rozmowy. Pewnie i tak nigdy w życiu nie będą już ze sobą rozmawiać, no ale jeśli chciał to wiedzieć...
-Eliksiry, obrona przed czarną magią - zawahała się na chwilę - można powiedzieć, że również latanie, choć nie zawsze. - uśmiechnęła się do Charlesa i odwróciła głowę do profesora Fyed'a, stojącego właśnie tyłem do niej, posyłając mu nienawistne spojrzenie.
-Coś nie tak panno Pringle? - powiedział nie odwracając się w jej stronę. Zrobiła bardzo zdziwioną minę i szybko się wyprostowała.
-Dlaczego coś miałoby być nie tak? - zapytała starając się brzmieć tak, jakby nie wiedziała, co się stało.
-To dobrze! - odrzekł zgryźliwie Christian. Jego słowa zabrzmiały odrobinę tak, jakby zostały wyrwane z jakiejś innej rozmowy, ale Olivia nie chciała z nim dyskutować.
Po około piętnastu minutach rozległ się gwizdek.-Wszyscy na ziemię! - oznajmił donośny głos. - gdy wszyscy stali już przed nim spokojnie oznajmił. - Nie zdążymy zagrać już trzeciego meczu, ale uznałem, że cała drużyna pierwsza powinna otrzymać oceny Wybitne za grę na dość niezłym poziomie. - Kilka osób, w tym Nel i ów inteligentnie wyglądający puchon, podskoczyli i krzyknęli z radości. "Jedna głupia bramka!" - Liv nie mogła przeboleć tego, że puściła tak łatwą bramkę! - Koniec na dziś. Życzę miłego dnia! Do widzenia! - rozległy się pojedyncze pożegnania i wszyscy ruszyli w stronę szatni, aby zostawić tam miotły. Olivia szła sama. Nie miała ochoty z nikim rozmawiać.
- Zaczekaj!- usłyszała trochę niepewny głos z tyłu. Odwróciła się i zobaczyła uśmiechającego się do niej puchona, który tak bardzo się jej podobał.
-Hej - powiedział, dorównawszy jej kroku. - James Wilton. - oznajmił wesołym głosem, wyciągając ku niej rękę.
-Olivia Pringle - odparła ściskając dłoń kolegi. W brzuchu zaczęła czuć jakieś dziwne motylki. Za pewne łatwiej rozmawiałoby się jej z takim chłopakiem, który jest brzydki i śmierdzi, ale akurat on musiał podejść.
-Co słychać? - zarumienił się lekko i popatrzył Liv głęboko w oczy.
-Idę odnieść miotłę. - palnęła bez zastanowienia. Całkowicie nie wiedziała, jak zachować się w jego obecności.- Jesteś puchonem, prawda? - zapytała, ale od razu tego pożałowała. To była najbardziej żenująca rozmowa, jaką kiedykolwiek prowadziła. Ku jej zdziwieniu James zaśmiał się tylko i odpowiedział:
-No tak jakoś wyszło!
-Dobrze bronisz - stwierdziła Olivia czując, że zbyt długa cisza zaczyna robić się niezręczna. W tym wypadku każdy temat zdawał się być nie ciekawy.
-Dzięki! - odparł z zadowoleniem chłopak. - Ale nie lepiej niż twój brat.
-Skąd znasz mojego brata? - uśmiechnęła się. Dobpiero po chwili przypomniała sobie, że on też jest w Hufflepuff'ie.
-Każdy w Hufflepuff'ie go zna! - odpowiedział wesołym głosem. - Między innymi przez niego nie da się dostać do drużyny na tą pozycję.  - Liv teraz też się uśmiechnęła. No tak... Willy faktycznie był niezły w te klocki. Ale co się dziwić! Quidditch był u nich właściwie rodzinny. Swoje pierwsze miotły każdy dostał na pierwsze urodziny, więc można powiedzieć, że w  ich domu stało się to już tradycją. 
-Idziesz na zielarstwo? - spytał po chwili James. 
-Eeee... - Olivia nie pamiętała co teraz mają, ale stwierdziła, że w sumie dlaczego nie zaufać nowemu koledze. - Ok chyba tak. - dodała po krótkim czasie zastanowienia. 
Oboje odłożyli miotły i ruszyli za resztą uczniów w stronę cieplarni. Rozmowa nie kleiła się idealnie, ale nie można było narzekać. W każdym razie Liv miała nadzieję, że nie jest to jednorazowe. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy

Tekst

123 Lorem ipsum

Statystyka

Popularne posty